Profile: Recenzor
Films comments:
Słabizna
Jak by na to nie patrzeć,
ten film jest słabiutki...
Pierwsza połowa to nudne
romansidło. Potem główny bohater
traci przytomność i oglądamy
kilka chaotycznych, pociętych
epizodów. Bardziej irytujących
niż intrygujących. W końcu
następuje wielki finał filmu
oraz kilka "drastycznych" scen
(pestka, w porówaniu z filmami
pokazującymi egzekucję
zakładników w Iraku). Wynudziłem
się niemiłosiernie. Nigdy więcej
japońskich "horrorów". :-/
Kicz! (w pewnym sensie...)
Fabuła filmu jest
przeraźliwie płytka i absolutnie
niestrawna dla przeciętnego
faceta... Przywodzi na myśl
Harlequiny czy też inne tandetne
historyjki miłosne dla kobiet.
Uczucia łączące głównych
bohaterów przedstawione są w
sposób niebywale afektowny i
przerysowany. Aktorstwo stoi na
(delikatnie mówiąc) miernym
poziomie. Natomiast muzyka i
taniec... O właśnie, tutaj tkwi
prawdziwa siła tego filmu.
Okazuje się, że mierni aktorzy
potrafią przeistoczyć się w
znakomitych tancerzy, a ponieważ
choreografia i scenografia stoją
również na najwyzszym poziomie,
więc sceny "taneczne" robią
ogromne wrażenie i ogląda się je
z prawdziwą przyjemnością.
Kolejnym plusem filmu są
niezwykle piękne kobiety
(oczywiście Naina, poprzednia
narzeczona Rahula, bije je
wszystkie na głowę... ech, gdzie
ten facet miał oczy??? ;-)). No
i jeszcze sam Rahul, którego
wygląd od razu wzbudził we mnie
sympatię, gdyż bardzo
przypominał mi znanego bohatera
filmów akcji "made in Hong
Kong", a mianowicie Jackie
Chana. ;-)
Damn, you're right, boy! :-)
Było dokładnie tak jak
mówisz (sorry, nie sprawdziłem
wcześniej). Tarantino
wyreżyserował tylko jedną scenę
i wziął za to od Rodrigueza
symbolicznego 1$: "Ostatecznie
Tarantino wyreżyserował
sekwencję z „Wielkiej jatki”, w
której Dwight i Jackie jadą
samochodem przez deszcz, a
Dwight jest przekonany, że
martwy Jackie rozmawia z nim."
(genialna scena, BTW - chyba
nawet najlepsza w filmie)
Bardzo ciekawy
Mistrz Tarantino powoli
wraca do formy. :) Może nie jest
to jeszcze tak znakomite kino
jak "Reservoir Dogs", ale na
pewno krok we właściwym
kierunku. Zdecydowanie warto
zobaczyć, chociażby ze względu
na niesamowite ujęcia. Pierwszy
raz możemy zobaczyć tak
doskonałe przeniesienie komiksu
(zarówno kreski jak i fabuły) na
taśmę filmową. Coś pięknego.
Gorąco polecam fanom filmów
Quentina, Rodrigueza oraz tym,
którzy byli zachwyceni
stylistyką francuskich filmów
takich jak Dobermann, Vidocq,
czy Braterstwo Wilków.
Pablo...
Wybacz, ale pie*sz bez
sensu. Dla Ciebie kino może być
tylko i wyłącznie rozrywką, inni
szukają w nim czegoś więcej. I
bardzo dobrze. W tym momencie
przypomina mi się recenzja
pewnej gospodyni domowej z
"Requiem dla snu", która
powiedziała że jest to najgorszy
film jaki w życiu widziała, bo
był niesamowicie dołujący, a ona
później zmywała z mężem garnki
po kolacji i nawet nie mieli o
czym pogadać... Człowieku, jeśli
nie rozumiesz PO CO ktoś ten
film nakręcił, to znaczy tylko
tyle że nie jest to film dla
Ciebie, a nie że jest to zły
film, który nigdy nie powinien
był powstać. Sorry, ale szlag
mnie trafia jak czytam takie
wypowiedzi.
Najlepszy komentarz do tego
"dzieła"...
"Przez 2 godziny z okładem
lateksowe Muppety napieprzają
się jarzeniówkami". :-] Gorąco
polecam fanom serii (i tylko
im).
Ja bym raczej polecał...
"Shaolin Soccer" lub
"Kung-Fu Hustle". Skakanie po
szczytach drzew i bieganie po
wodzie znakomicie sprawdza się w
jajcarskich filmach kung-fu (no,
może jeszcze w Pszczółce Mai) -
w pozostałych przypadkach trzeba
wyłączyć podstawowe funkcje
mózgu, aby móc patrzeć na takie
sceny bez zażenowania. Ja tego
nie potrafię - to pewnie dlatego
te chińskie super-gnioty w ogóle
do mnie nie trafiają.
I jeszcze jeden, i jeszcze
raz...
Kolejna hollywoodzka
superprodukcja, po Troi,
Aleksandrze, Gladiatorze, Królu
Arturze i Władcy Pierścieni.
Kolejny raz otrzymujemy miałką i
niewiarygodną historyjkę,
wspaniałe efekty specjalne i
cukierkowatych bohaterów... Coś
w sam raz dla nastolatek (ach,
ten Orlando) - bardziej
wymagający widz nie wystawi temu
gniotowi wyższej oceny niż
5/10.
Jakżeż mi przykro
No niestety, cały problem
w tym że tego typu filmy nie
mają prawa trafić do wszystkich.
Trzeźwo stąpający po ziemi
realiści chcą mieć wszystko
podane na tacy, poukładane i
poszufladkowane: fabuła jest
taka, przesłanie jest takie,
gatunek filmowy taki... Jeśli
zbyt dużo elementów miesza się
ze sobą, to biedne ludziska się
gubią, mówią że powstał film
bardzo płytki, niepotrzebny,
bezwartościowy, dla mało
wymagającego widza. Ale takich
filmów się nie da się tak łatwo
analizować, moi kochani
okularnicy. Tragizm, szaleństwo
oraz cyniczne poczucie humoru,
dawkowane w odpowiednich
proporcjach, potrafią tworzyć
coś absolutnie niezwykłego. To
coś jest dla mnie wyraźnie
dostrzegalne, pojawia się w
każdym z moich ulubionych
filmów. Nie widzicie tego?
Bardzo mi przykro. Wobec tego
idźcie na "Dom latających
sztyletów" lub "Królestwo
niebieskie" - założę się, że
będziecie zachwyceni.
Nie wiem co jest prawdą na
krawędzi snu...
Jeden z najlepszych filmów
jakie widziałem w tym roku.
Christian Bale jest absolutnie
genialny w roli Trevora
Reznicka, nie wyobrażam sobie
aby tę postać mógł zagrać ktoś
inny. Świetne są zdjęcia -
ciemne, rozmyte, wyprane z
kolorów, znakomicie współgrają z
tym, co dzieje się w głowie
głównego bohatera. Scenariuszowi
można zarzucić tylko tyle, że
jest trochę za bardzo
przewidywalny - ja po paru
minutach domyśliłem się jaki
napis ukaże się w grze w
Wisielca, w połowie filmu
odgadłem jego zakończenie...
Mimo to gorąco polecam
miłośnikom ambitnego (a może -
"pokręconego"?) kina. Podobne
klimaty: Memento, Pająk,
Taksówkarz, Requiem dla snu,
Fight Club, Donny Darko.
Czy to jest "Before Sunrise"...
z 1995 roku, z Ethanem Hawke i Julie Delpy? Jeśli tak, to film jest absolutnie genialny i zasługuje na ocenę 10/10.